29 kwietnia 2018

Rozdział XXXI - część III


„Droga w deszczu”
– rozdział XXXI 

Serce niemal wyrywało mu się z piersi, gdy szybkim krokiem przemierzał mokry od deszczu chodnik. W dłoni ściskał parasol, ale nawet nie pomyślał, by się pod nim schronić – był tak skupiony na tym, co wydarzy się za chwilę, że jego uwadze umykało niemal wszystko wokół.
Mijał obojętnych, szarych za ścianą kropel przechodniów, a emocje kolejno cieniem kładły się na jego twarzy. Raz po raz surowe rysy rozjaśniał lekki, pełen nadziei i entuzjazmu uśmiech, jednak jego miejsce po chwili zajmowały zmarszczone brwi lub zaciśnięte wargi. Chwilami chciał jeszcze bardziej przyspieszyć kroku, puścić się biegiem do samego końca, aby prędzej napotkać to, co czekało na niego na niego u kresu drogi, ale powstrzymywały go zwarte skupiska mijających go londyńczyków, a także słowa profesor McGonagall, raz po raz odbijające się echem w jego myślach „Nie postępuj lekkomyślnie. Musisz zachować maksimum ostrożności, rozumiesz mnie?”
Rozumiał. Albo i nie rozumiał. Nie wiedział, po co te wszystkie środki ostrożności, ale miał dość rozumu, by z nimi nie dyskutować po okazaniu mu takiego zaufania.
Domyślał się, że swoją dzisiejszą wyprawę zawdzięcza Evansównie. McGonagall nie powiedziała tego wprost, ale z jakiego innego powodu wybrałaby właśnie jego? Istniało co najmniej kilka alternatywnych rozwiązań, ale to on, Syriusz Black, mrużył teraz oczy w deszczu i z każdym krokiem zbliżał się do celu. Merlinie. Będzie musiał kupić tej dziewczynie coś niezwykłego na urodziny, żeby choć odrobinę zapracować na dług, którego się u niej dorobił!
Chaotyczne pasmo myśli i uczuć pękło nagle, jak przecięte nożem. Oczy rozszerzyły mu się lekko, a palce bezwiednie zacisnęły się na rączce parasola, zgodnie z rytmem spowolnionych nagle mięśni, którymi poruszał chyba już tylko z przyzwyczajenia.
Spostrzegł ją z daleka. Stała nieopodal błyszczącej od deszczu, ale wciąż brudnej witryny, będącej zarazem ukrytym portalem do szpitala. Skryta pod parasolem chudego mężczyzny, którego Syriusz rozpoznał jako strzegącego jej aurora, dyskutowała z nim, przestępując z nogi na nogę.
Całe powietrze uleciało mu z płuc. Podniósł wolną rękę w niezgrabnym geście powitania, ale niemal równie instynktownie schował ją do kieszeni kurtki. Nie widziała go. I teraz, kiedy był już tak blisko, wcale nie był pewien czy chciał, aby go zobaczyła.
Nie miał wyjścia.
Ponownie podjął krok, strząsnął mokre włosy z czoła. Stanął na skraju.
Przecież sam tego chciał, prawda?
Jeszcze jak.
Porozumiał się spojrzeniem z aurorem. Moon odwróciła się wolno ku niemu, lekko, jakby z niedowierzaniem unosząc brwi.
Serce ścisnęło mu się na jej widok. Stała tam, taka mała i drobna, zagubiona i niepewna w tym deszczu…
w ogniu
Wzdrygnął się, jakby ta obca myśl wydała z siebie ostry zgrzyt w spotkaniu z jego własnymi. Po chwili jednak wyparowała z jego umysłu, gdy stanął przy jej boku, nagle czując się kompletnie idiotycznie ze swoją naiwnością i parasolem zwiniętym w dłoni.
Zastanawiał się czy wiedziała, że to on po nią przybędzie. Trudno było cokolwiek wyczytać z jej twarzy – rzuciła mu jedynie krótkie, raczej ponure spojrzenie i spojrzała na aurora, który skinął ku niemu głową.
— Idziemy — powiedział krótko. Dziewczyna poszła za nim, nie oglądając się. Syriusz pospiesznie otworzył nad jej głową parasol, rozchlapując wokół drobne kropelki. Pewnym gestem uchwycił pasek torby, którą niosła na ramieniu.
— Poniosę — mruknął w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie. Moon wyglądała, jakby chciała zaprotestować, ale auror niecierpliwym gestem skinął krótko w kierunku pobliskiego zaułka.
Weszli w wąski prześwit, zamknięty z trzech stron przez wyniosłe, ceglane ściany kamienic. Wokół znajdował się jedynie przepełniony kubeł na śmieci, dwa cuchnące, foliowe worki i szczur, który uciekł z piskiem na ich widok.
— Tylko bez żadnych numerów — odezwał się mężczyzna, przeczesując palcami swe rzadkie, płowe włosy i patrząc im kolejno w oczy. — Macie się deportować prosto przed bramę Hogwartu i pójść prosto do zamku. Żadnego szwendania się po wiosce, romantycznych spacerków, przechadzek ani zakupów. Jasne?
Moon jedynie przewróciła oczami. Syriusz łapczywie wpatrywał się w każdy, nawet najdrobniejszy grymas na jej twarzy, niezupełnie wiedząc dlaczego. Żeby dojrzeć tam dawną, niespodziewanie odległą Dominikę? Żeby odkryć w niej coś nowego, coś, co spowodował wypadek? Żeby jakimś cudem odgadnąć jej myśli, które skutecznie ukrywała za zaciśniętymi ustami i dziwnie obcymi oczami, które nie chciały spocząć na nim nawet na moment?
— W razie kłopotów, wezwij mnie. Pamiętajcie, idźcie prosto do zamku.
— Merlinie, Winston. Można by pomyśleć, że cały świat na nas czyha. Jesteś pewien, że ten kubeł na śmieci nie ma wobec mnie morderczych zamiarów?
Auror zignorował ją i podszedł do wyjścia z zaułka. Rozejrzał się uważnie, po czym skinął krótko głową.
— Dalej, chłopcze. Ruszajcie.
Syriusz podał jej ramię. Wciąż przyglądał się intensywnie, jakby szukając zmian w jej twarzy i posturze. Nie dostrzegał jednak niczego szczególnego, chociaż Moon wydawała się w jakiś sposób inna. Nie podnosząc wzroku, chwyciła jego ramię. Black z rozmysłem wykonał niespieszny, jakby taneczny krok i po chwili rozpłynęli się w wilgotnym powietrzu.

* * * * *

Zupełnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Była jednocześnie podekscytowana i podenerwowana – w pierwszej chwili, gdy tylko dowiedziała się, że Dominika już dziś wróci do Hogwartu, myślała, że oszaleje z radości. Przecież tak długo na to czekała, tak wiele nadziei wiązała z tą wiadomością! Teraz do szczęścia przyłączyły się także inne uczucia. Niezupełnie wiedziała czego spodziewać się po przyjaciółce w takiej sytuacji. Czy zdecyduje się powiedzieć prawdę profesor McGonagall? Jak potraktują ją Ślizgoni? I – co nieco bardziej aktualne – jak Moon zareaguje na widok Syriusza?
Posprzątała już całe dormitorium, powiesiła na krześle mundurek, wyczarowała wazonik drobnych, polnych kwiatków na nocnej szafce przyjaciółki i przystanęła niepewnie. Czuła na plecach ciekawskie spojrzenie współlokatorki, Marion, która zamiast – jak zwykle – przesiadywać ze swoją puchońską koleżanką, usiadła po turecku na własnym łóżku i gapiła się na nią zupełnie jak sowa. Lily z całym opanowaniem, na jakie było ją stać, skupiła uwagę na upiększaniu dormitorium tak, aby w każdej chwili było gotowe na przyjęcie dawnej lokatorki. Po chwili wahania chwyciła różdżkę i zeszła do Pokoju Wspólnego z zamiarem poćwiczenia zaklęcia na transmutację. Wścibstwo Marion było dziś dla niej szczególnie trudne do zniesienia.
Spodziewała się, że znajdzie tam ciszę i spokój, jako że większość uczniów korzystała dziś z wypadu do Hogsmeade. Cisza była, owszem. Spokój właściwie też. Ale był tam również James Potter, ostatnia osoba, której spodziewałaby się nad książkami w sobotni poranek.
Serce podeszło jej do gardła, a z końca różdżki wystrzeliło kilka szkarłatnych iskier. Z zażenowaniem wsunęła różdżkę do kieszeni jeansów i zeszła po schodach. Oddychała głęboko, żywiąc złudną nadzieję, że uda jej się pozbyć rumieńców zanim pokona ostatni stopień.
Przystanęła u stóp schodów. Chłopak chyba jej nie zauważył, bo wciąż w skupieniu czytał książkę. Nie była to chyba przyjemna lektura, bo marszczył brwi i nerwowo pocierał podbródek, kiedy intensywnie wpatrywał się w tekst. Dlaczego właściwie się nad tym zastanawia? Gdzie podziało się jej opanowanie?  Dlaczego po prostu nie...
— Cześć — wypaliła nagle, a cała jej praca nad głębokimi oddechami poszła na marne.
James drgnął i wyprostował się w fotelu.
— Lily. — W jego głosie pobrzmiewało przyjemne zaskoczenie. Opuścił książkę na kolana, ale wprawne oko dziewczyny od razu zorientowało się, co to za lektura.
— Eliksiry? — Zdziwiła się, przysiadając na fotelu obok.
Potter zerknął na podręcznik i skrzywił się lekko.
— No wiesz… Bardzo dbam o opinię Heckmanna…
— Kłamiesz — oświadczyła wesoło i podciągnęła kolana pod brodę. Początkowe zażenowanie i sztuczny dystans wyparowały nie wiadomo kiedy. Na moment opadły wszelkie niepokoje i obawy, pozostawiając miejsce dla wytęsknionego spokoju i ulgi, kiedy patrzyła jak James roześmiał się i znacznie wygodniej rozparł się w fotelu. Palcem wskazującym podsunął okulary do nasady nosa.
— Prawda jest znacznie bardziej patetyczna — zapewnił ją. Zamknął książkę i z niejakim zażenowaniem wpatrzył się w okładkę.
Kiedy Lily nie odezwała się ani słowem, zerknął na nią i mimowolnie zwichrzył włosy.
— Niech ci będzie. Pracuję nad trwałością Eliksiru Wzmacniającego. Traci moc po kwadransie, nic nie mogę na to poradzić.
— Pokaż — zażądała nagle Lily poważnym tonem i wyciągnęła rękę po podręcznik. Przez chwilę przyglądała się liście ingrediencji, po czym zerknęła na tabelę, w której opisane były kolejne etapy przygotowywania eliksiru. — Może twoja mięta była zbyt wysuszona — oświadczyła w końcu, zwracając mu podręcznik. — Następnym razem spróbuj dodać świeżą. Koniecznie przed posiekaniem jaskółczego ziela. No i musisz dać mu odpocząć przez kilka dni, im dłużej, tym efekt będzie bardziej trwały.
— Dzięki. — Ku jej zgrozie, chłopak niezwłocznie zanotował jej uwagi na marginesach podręcznika.
— To nie jest poziom OWUTEMów — zauważyła Evans jakby niezależnie od siebie, odgarniając włosy za ucho.
— Rzeczywiście. — Przez dłuższy czas Potter wodził opuszką palca po złoconych literach, wytłoczonych na okładce. W końcu podniósł na nią wzrok, w którym nie mogła odnaleźć charakterystycznych iskierek wesołości. Po plecach przebiegł jej dreszcz. — Wiesz, niedługo kończymy Hogwart… Różne umiejętności mogą okazać się przydatne.
Jedno elektryzujące zielono-orzechowe spojrzenie wystarczyło im za całe porozumienie – nagle słowa okazały się zupełnie zbędne.
Zrobił na niej wrażenie. Sama rozmyślała o tym wiele razy, ale właściwie nigdy nic nie zrobiła w tym kierunku. Potter patrzył na nią uważnie, wyczekująco.
— Masz rację — powiedziała po dłuższej chwili, zamaszystym gestem przeczesując swą wspaniałą rudą grzywę. Nieznacznie przygryzła wargę. — Co ty na to, żebym skoczyła po swoje składniki? Poćwiczylibyśmy razem.
Jeszcze bardziej wyprostował się w fotelu, a jego szczupłe palce niepewnym gestem odnalazły kolana. Patrzył na nią z lekko uniesionymi brwiami, jakby niepewny, czy stroi sobie z niego żarty. Wzięła kolejny głęboki oddech i zaczesując włosy za ucho, spojrzała mu prosto w oczy, wkładając w to spojrzenie wszystko, co w tym momencie jakoś nie chciało przejść przez usta.
— Pójdę po kociołek — mruknął, po czym zatrzasnął podręcznik i odłożył go na stolik, a potem zawrócił, wsunął go pod pachę i pobiegł do dormitorium, rzucając jej przez ramię zachwycający i jednocześnie nieco zakłopotany uśmiech.
Lily odwzajemniła gest, ale zamiast biec do dormitorium dziewcząt, ujęła twarz w dłonie i wpatrzyła się w niewielki płomień pełgający po drwach w kominku.
— Ale wpadłam — szepnęła do siebie. — Żebym jeszcze wiedziała, kiedy!

* * * * *

Z prawdziwą ulgą odetchnęła dopiero, gdy przestąpiła próg Hogwartu.
Nie spodziewała się, że tak się stanie. Wielokrotnie rozważała powrót do Francji, niekoniecznie do Beauxbatons, jak zasugerował jej tajemniczy Jean, ale do miejsc, które kiedyś nazywała domem. Nie lubiła angielskiej pogody, angielskiej kuchni i angielskiego trybu życia. Nie mogła znieść krzywdy, która spotkała ją w tym kraju. Mimo to, gdy tylko sylwetka zamku zamajaczyła na tle gęstej mgły, serce zabiło jej żwawiej.
— Nareszcie — usłyszała szept po swojej prawej. Syriusz uśmiechał się do niej przyjaźnie, przerywając pasmo ciszy, które towarzyszyło im od momentu, gdy aportowali się przed bramą z kamiennym dzikami. Odwróciła wzrok i wpatrzyła się w krajobraz przed sobą. Stale to robiła, gdy wyczuwała na sobie jego czarne spojrzenie. Nie była w stanie go znieść, jakby paliło ją żywym ogniem.
Nie słysząc odpowiedzi, Black spoważniał nieco i również spojrzał do przodu. Rozległe, pofalowane błonia, kamienne schody, marmurowa sala wejściowa… To wszystko budziło na tyle przykre wspomnienia, że oboje unikali swojego wzroku.
Po dłuższej chwili męczącej wędrówki Dominika otworzyła usta, aby poinformować go, że przecież nie musi jej odprowadzać do samego dormitorium, gdy Syriusz ponownie przerwał dzielącą ich ciszę.
— Czy to boli?
Zawahała się.
— Niezbyt — powiedziała zgodnie z prawdą. Spodziewała się, że w ciągu najbliższych dni spotka ją wiele podobnych pytań, musiała więc wypracować znacznie konkretniejszą odpowiedź.
— Mogę ci pomóc — zaoferował nagle Black, gdy przeszli przez portret Grubej Damy i znaleźli się w wąskim przedsionku prowadzącym do Pokoju Wspólnego. Moon spojrzała na niego ze zdumieniem i natychmiast pożałowała.
— Wszystko w porządku — zapewniła go, może nieco zbyt entuzjastycznie. — W życiu nie byłam tak ukrwiona.
Zaśmiała się, ale ponury wyraz jego twarzy sprowadził ją na ziemię. Najwyraźniej żarty na ten temat nie były dopuszczalne.
— Wypuścili mnie, więc jestem zdrowa — wymamrotała, patrząc tęsknie na schody do dormitorium dziewcząt i zastanawiając się, jak daleko Syriusz zamierza dźwigać jej torbę.
— Hm — odparł Black średnio konwersacyjnym, jak uznała, tonem i podążył za nią w górę, kilkakrotnie kopiąc w trzeci stopień od podestu.
Zamaszyście otworzyła drzwi dormitorium, oczekując w nim Lily lub Marion, które mogłyby powstrzymać tę farsę. Sypialnia była jednak pusta i Syriusz wyminął ją bez większego wysiłku, ostrożnie składając torbę na jej łóżku.
— Dzięki — mruknęła, patrząc przez okno.
— Posłuchaj, Nika…
— Nigdy. — Moon zacisnęła powieki, oplatając się ramionami. — Nie mów tak do mnie.
— Chciałbym coś ci powiedzieć — dokończył z rezygnacją. Dziewczyna nerwowo potarła tarczę Gryffindoru wyszytą na lewym ramieniu szaty.
— Lily już mi wszystko opowiedziała.
Syriusz rozchylił lekko usta i niepewnie potarł kark.
— N-naprawdę?
Kątem oka widziała jak nieznacznie przesuwa się za jej plecami. Mocniej zacisnęła palce na ramionach. Od samego początku czuła na sobie jego wzrok, w którym czułość ledwie walczyła z niepewnością. Zbyt dobrze wiedziała, że gdy tylko ją dotknie, jej wypracowana samokontrola przestanie istnieć. Dlatego odwróciła się do niego plecami i wyrzucała z siebie kolejne, bezlistosne słowa.
— Naprawdę myślałeś, że rzucę ci się w ramiona?
Chłopak zamarł, z dłonią wczepioną w kruczoczarne włosy.
— Nie — odparł w końcu, a jego barki wyraźnie opadły, jakby przygniótł je niewidoczny ciężar. — Ale spróbuj chociaż zrozumieć…
— Przez to, co zrobiłeś… — Jej głos bardziej przypominał syk, ale nie dbała już o nic. Wsparła się dłonią o wygładzoną kolumienkę łóżka i przemawiała do szafki nocnej, zgarbiona i zdenerwowana. — Wydarzyło się… wiele złych rzeczy.
Black otworzył usta, ale uciszyła go gestem.
— Idź już — powiedziała sucho.
Cofnął się, ale wciąż stał nieopodal drzwi, jakby z nadzieją, że zmieni zdanie.
Z sercem niemal boleśnie tłukącym się w piersi nagle poczuła, jak wiele od niej teraz zależy. Jej następne słowo może przekreślić wszystko albo wszystko naprawić. Ich losy zależały od kolejnych sekund. Przez chwilę napawała się tą chwilą, czując jednocześnie strach i satysfakcję, po czym postąpiła według swoich wcześniejszych, dokładnie przemyślanych postanowień.
— Zostaw mnie.
Niemal w ostatniej chwili ugryzła się w język, zanim zdążyła dodać „znowu”. Wciąż stała odwrócona w kierunku łukowato zwieńczonego okna, ale wyraźnie słyszała jego kroki i trzaśnięcie drzwi, kiedy je za sobą zamykał. A więc ta jedna sprawa została rozwiązana.
Przysiadła na brzegu łóżka i ze zdziwieniem zauważyła bukiecik na stoliku nocnym. Ucisk w jej piersi zelżał, co pozwalało jej na poczynienie kolejnych planów.
Jeszcze w szpitalu postanowiła, że weźmie sprawy we własne ręce. Już nie będzie pionkiem Dumbledore’a. Nauczy się walczyć o swoje. Zakończy wszystkie niezakończone sprawy. Będzie szczęśliwa.
Aby to osiągnąć, musiała być zdecydowana, musiała poświęcić wiele czasu i pracy. Ale perspektywa była obiecująca – powoli zaczynała wierzyć w wizję, którą dostrzegła kilka miesięcy temu w zwierciadle Ein Eingarp.

27 kwietnia 2018

Niespodziewanka!


Rybeńki moje najmilejsze!

Po takiej przerwie aż nie wiem, co napisać. Jestem wzruszona Waszą pamięcią o tej historii i to właśnie te Wasze drobne przypomnienia sprawiały, że myślę o niej codziennie. Chciałabym, żeby wyrzut sumienia numer jeden przekształcił się w opowieść, która żyje na nowo i powolutku zmierza sobie do końca. Pewnie będzie to trochę dziwne i dla mnie, i dla Was, bo zakładam, że wiele szczegółów większych i mniejszych wyparowało już z Waszej pamięci (moja wina!), ale co tam, damy radę :) Będzie się działo!

Nowego rozdziału spodziewajcie się już w najbliższy weekend, łiii :)))

Serdeczne uściski przesyła
Eskaryna